piątek, 12 sierpnia 2011

Pożegnanie i pierwsze wrażenie!

Zebrałam się w końcu, żeby napisać co u mnie słychać! Nie spodziewałam się, że będę tak zajęta, że nie będę miała czasu na korzystanie z Internetu, dlatego notki będą pojawiały się jakoś raz w tygodniu, lub rzadziej, bo naprawdę szkoda czasu marnować na siedzenie przy komputerze w takim pięknym miejscu!
U mnie jest teraz po 10.. wstałam o 8, bo się przebudziłam i nie mogłam dalej zasnąć, więc stwierdziłam, że sprawdzę fejsbuka i napiszę na blogu. Niedługo prześpię się jeszcze trochę :)

W poniedziałek po południu przyszedł czas na ostatnie spotkanie z przyjaciółmi. Poszliśmy do pizzeri, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, a potem poszliśmy pochodzić po osiedlu. Po 21 przyszedł czas na pożegnanie. Przyznam szczerze, że nie płakałam :) Okej było smutno, ale poco tak bardzo to przeżywać, przecież zobaczymy się za niecały rok! Wróciłam do domu i zaczęłam dopakowywać jakieś drobiazgi, zgrałam sobie muzykę na mp3, przerzuciłam zdjęcia na nowego laptopa, by mieć je ze sobą w Stanach i w sumie czas tak szybko leciał, że spać poszłam o 1.30, a o 3 była już pobudka, no cóż.. :) Przyszykowałam się i przed 5.00 razem z rodzicami i siostrą zapakowaliśmy samochód i wyruszyliśmy w stronę Berlina. Na lotnisku byliśmy przed 7, ale co się okazało, były jakieś głupie strajki, więc lot do Newark był opóźniony i zamiast o 9.35 był o 14.05! :/ Im bliżej było do mojego odlotu, tym bardziej się stresowałam, bałam się pożegnania z rodziną, ale wcale nie było tak źle, mama z siostrą bardziej przeżywały. Przy nadawaniu bagażu poznałam panią Danusię :) Na stałe mieszka niedaleko Los Angeles, ale raz w roku odwiedza swoją rodzinę w Szczecinie. Wiecie co? Zajmuje się fitnessem czy czymś takim, widać było, że jest bardzo bogata, ale mimo wszystko leciała ze mną klasą ekonomiczną. W samolocie siedziałyśmy obok siebie, dała mi swoją wizytówkę, powiedziała, żebym napisała do niej mejla i żebym dała znać czy wszystko u mnie w porządku. Z Berlina mieliśmy dolecieć prosto do Newark, ale musieliśmy lądować w Goose Bay w Kanadzie, bo podobno paliwa brakło i pogoda w Newark była kiepska. Bałam się, że przez to międzylądowanie, spóźnię się na i tak już późniejszy lot do San Diego, ale na szczęście dzięki pomocy pani Danusi (choć leciała do Toronto, odwiedzić znajomych,  chciała mi pomóc. To było bardzo miłe z jej strony) i pracownikom lotniska udało mi się zdążyć! Biegłam sprintem do gate’a 94 i jak wpadłam do samolotu to myślałam, że umrę. Czułam się jak po jakimś maratonie, byłam cała mokra, wyglądałam jak jakiś spocony szczur xD Ale w połowie drogi poszłam do toalety samolotowej, przebrałam się i odświeżyłam, żeby jakoś lepiej wyglądać przy spotkaniu z host rodzinką. Kiedy przyszedł czas na lądowanie, nie mogłam dalej uwierzyć, że jestem w Stanach i zaraz postawię swoją nogę w Californii <3
San Diego nocą, z góry wygląda przepięknie! Byłam taka szczęśliwa jak zobaczyłam setki, a może tysiące palm pode mną! Na lotnisku chciałam odebrać najpierw bagaż, ale zauważyłam moją nową ‘rodzinę’, więc zaczęłam do nich machać i iść w ich stronę! Nie byłam zdenerwowana tym spotkaniem w ogóle! Aż nie mogłam uwierzyć, że zupełnie mi przeszło podczas lotu! Przywitaliśmy się i poszliśmy po mój bagaż.. Niestety nie przyleciał ze mną z Newark, więc miałam tylko laptopa i podręczoną torbę przy sobie. No cóż, zdarza się. Na lotnisku powiedzieli, że przyleci pierwszym samolotem rano. Jak wyszliśmy z lotniska i poczułam to ciepło, zobaczyłam palmy z bliska, pełno świateł byłam przeszczęśliwa! Poszliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Escondido :) Siedziałam z przodu, obok host taty, żebym miała lepszy widok, rozmawialiśmy całą drogę i muszę Wam powiedzieć, że mówiłam/mówię płynniej, niż jak moja przyjaciółka z Irlandii do mnie przyjechała na wakacje.. Byłam w szoku, że tak dobrze mi idzie! Host tata bardzo dużo żartuje, ale rozumiem go, wiem kiedy mówi prawdę, a kiedy wkręca haha! Rodzinka mówiła, że ich były Exchange student, Simon, ze Słowacji przytył tu 12 kg przez rok, a ja im powiedziałam, że nie nie nie! Ja nie mogę przytyć! Nie ma mowy!, a Oni się smiac wszyscy zaczęli haha :D Droga z San Diego do Esco jest super, nie widać nawet granicy pomiędzy mniejszymi miastami i miasteczkami, wszędzie widać dużo domów, restauracji, hoteli i innych budynków. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, poczułam się cudownie. Dom jest bardzo ładnie urządzony. Z rodziną pogadaliśmy jeszcze trochę, pozwolili mi skorzystać z Internetu, żebym dała znać rodzinie czy jestem cała i zdrowa i ok. 2 kalifornijskiego czasu poszłam spać. Nie miałam problemu z zaśnięciem, więc super! 

Zdjęcia dodam niedługo, bo teraz się nie chcą dodać niestety :( ale na fb chyba już troche widziałyście :)
O kolejnych dniach napiszę później, bo niestety już nie mam siły, przepraszam :*
Pozdrawiam Was serdecznie z gorącej Californii! <3

2 komentarze:

  1. Oj przeżywałyśmy :D jeszcze pół drogi do domu w chusteczki szlochałyśmy! :D haha serio! ale teraz jak już wiemy, że jest Ci tam dobrze to jesteśmy spokojniejsze i cieszymy się wszyscy razem z Tobą! :* :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, a jak masz na nazwisko? Bo chciałabym zobaczyć jak Ci sie tam żyje, na Twoim FB ;)

    pozdrawiam, girl ktora nie może pojechac do USA bo nie mam kasy ;(

    OdpowiedzUsuń